środa, 8 lutego 2012

O tym jak Szlemiel uczył psy mówić.


O TYM, JAK SZLEMIEL UCZYŁ PSY MÓWIĆ.
 (na podstawie opowiadania Isaaca  Bashevisa Singera)

Jak zwykle Szlemielowi nie chciało się nic robić i jak zwykle od rana wysłuchiwał narzekań Szlemielowej.
-       Ty leniu, obiboku! Kiedyż wreszcie weźmiesz się do jakiegoś zajęcia? – utyskiwała żona.
-       Dzieci nie mają kapot na zimę, a ciebie nic nie obchodzi. Cały dzień leżałbyś na kanapie i gapił się w sufit. Panie Boże, dlaczegoś pokarał mnie takim głupim i niezaradnym chłopem? – głos połowicy nieprzyjemnie drażnił uszy Szlemiela.
-       Milcz kobieto! Gdaczesz .jak ta kura na grzędzie – odezwał się Szlemiel. Nie widzisz że pracuję?
-       Macie go! Pracuje! – żona aż krzyknęła ze złości.
-       A na czym ta twoja praca polega, jeśli wolno spytać? – kobieta wzięła się pod boki i z przekąsem spojrzała na męża.
-       Myślę – spokojnie odparł Szlemiel.
-       Myśli, widzicie go! – wrzasnęła Szlemielowa – Filozof się znalazł. Tylko co ja mam z twojego myślenia? Co mają dzieci? W chederze nie chciało ci się uczyć. Wszyscy twoi sąsiedzi pracują i mają się dobrze. Grunem Wół jest przewodniczącym rady starszych, Gimpł leczy ludzi, Szmendryk Tępak ma rzeźnię, Lekisz Idiota jest szynkarzem i nawet Zajnwł Dureń, rozwożąc mleko, żyje lepiej niż ty.
-       No właśnie o tym myślę – powiedział Szlemiel. Wstał z kanapy. Podszedł do stołu, odsunął krzesło i usiadł na nim.
-       Siadaj tu obok, a ja opowiem ci co się wydarzyło wczoraj w szynku u Lekisza Idioty.
-       Ja będę siedzieć i wysłuchiwać bzdur – powiedziała niewiasta – a kto pójdzie na targ sprzedać buraki? Ja muszę pracować, bo inaczej nie będziemy mieli co do garnka włożyć.
-       Zamknij gębę i słuchaj – krzyknął mąż i zaczął mówić.
-       Wczoraj, jak już powiedziałem, siedzieliśmy przy kufelku z sąsiadami i gadaliśmy o, takich tam, męskich sprawach. Każdy chciał pochwalić się tym co w życiu osiągnął. Najbardziej gardłował Grunem Wół. Twierdził, że z całego Chełma, on jest najmądrzejszy i dlatego starszyzna wybrała go na przewodniczącego. Na to pozostali zaczęli się wzajemnie przekrzykiwać i gadać jeden przez drugiego. Gimpł uznał, że na nic wszelkie mądrości, jeżeli zabrakłoby w mieście lekarza. Szmendryk uważał, że bez koszernego mięsa z jego rzeźni wszyscy pomarliby z głodu, a Zajnwł powiedział, że gdyby ludziska nie kupowali jego mleka to cała dzieciarnia w Chełmie miałaby krzywicę.
-       Daj mleka kobieto, bo mi w gardle zaschło – przerwał opowieść Szlemiel – teraz dopiero będzie najważniejsze. Żona podała mu kubek z mlekiem. Wypił szybko i mówił dalej.
-       Tak, więc wszyscy gadali naraz i tylko ja i Lekisz Idiota nie odzywaliśmy się wcale. W pewnej chwili, kiedy gwar trochę przycichł, Lekisz przemówił: „Po co strzępić język na próżno? Wszyscy wiedzą, że mądry Bóg tak świat ten ułożył, aby każdy miał jakąś pracę, jakieś zadanie do wykonania. Chwalicie się, że jesteście tacy mądrzy i inteligentni, a przecież to nic takiego, bo jesteście ludźmi. Powiem wam przeto, że mój pies jest od was mądrzejszy. I co wy na to?”
-       Żebyś ty widziała ich miny – kontynuował Szlemiel.
-       Rejwach się podniósł okropny i znowu zaczęli się przekrzykiwać. Najbardziej oburzony był Grunem Wół. Wykrzykiwał: „nie na darmo Lekisz nazywa się Idiota i, że jak ten jego Azor taki mądry to może jeszcze nauczy go mówić?”. Kiedy ucichła salwa śmiechu, wywołana żartem Grunema, wstałem i powiedziałem: „ Ja go nauczę mówić!”
-       Ty chyba zwariowałeś? – przerwała mu Szlemielowa. – Nie dość, że mają cię za nieroba, to jeszcze będą uważać cię za głupca.
-       Nie przerywaj mi i słuchaj dalej – odparł. Po moim oświadczeniu znowu gromko się roześmieli, ale moje słowa wzbudziły zainteresowanie.
Lekisz Idiota, aż gębę rozdziawił ze zdumienia: „ Słuchaj Szlemielu – powiedział – jeżeli nauczysz ludzkiej mowy mojego Azora, to przysięgam przy wszystkich tu obecnych, że do końca twojego życia będę wypłacał ci godziwe wynagrodzenie i twoja rodzina nigdy biedy nie zazna”. Odpowiedziałem Lekiszowi, że jego psa będę uczył w Warszawie, ponieważ tutaj w Chełmie rozpraszałyby go różne, zbyt dobrze znane mu, sprawy. Dlatego musi mi zapewnić utrzymanie w stolicy, a ja nie dalej jak za pół roku, wrócę do Chełma z Azorem, który będzie gadał jak sam Grunem Wół. Ponadto muszę zatrudnić pomocnika, który zostanie z psem, kiedy przyjadę odwiedzić rodzinę i zdać relację z postępów psiny w nauce. Wyobraź sobie kobieto, że Lekisz przystał na moje warunki i na początek dał mi tysiąc rubli. Jutro wyjeżdżam do Warszawy.
-       Dzieci, chodźcie tu migiem – wrzasnęła Szlemielowa – wasz ojciec zwariował. Zamierza psy ludzkiego gadania nauczać.
-       Oj, tate – odezwał się najstarszy syn – tobie chyba coś się w głowę stało?
-       Milczeć i wynocha do drugiej izby – warknął ojciec. A ty babo, naszykuj mi wszystko do podróży. Masz tu gotówkę, idź do miasta i kup potrzebne rzeczy. Jutro rano idę po psa, a o dziewiątej mam pociąg do Warszawy.
Następnego ranka Szlemiel wyruszył w podróż. Zaciekawieni sąsiedzi odprowadzili go na dworzec. Jeden przez drugiego dawali mu dobre rady.
-       A nie zapomnij poużywać sobie w mieście – powiedział Grunem.
-       Przyjeżdżaj co tydzień, żeby zdać mi dokładne relacje ze swojej pracy – upominał Lekisz Idiota.
-       Nie zapominaj o dzieciach i prezentach – przypominała żona.
-       Najlepiej od razu idź w świat – zagadał Zajnwł Dureń, który ani przez chwilę nie wierzył w powodzenie misji Szlemiela.
Sąsiedzi jeszcze gadali na dworcowym peronie, a pociąg już pędził po torach prosto do stolicy.
W Warszawie Szlemiel wynajął apartament na ulicy Próżnej i w najlepsze oddawał się rozrywkom stolicy. Do pilnowania psa najął małego Moszka, a sam szlajał się po knajpach ani myśląc o zajmowaniu się zwierzakiem. Wyrostek karmił Azora i wyprowadzał go na spacery, ale jego robota polegała przede wszystkim na tym, aby uniemożliwić psu ucieczkę do Chełma. Tydzień szybko minął. Szlemiel skacowany niemiłosiernie, z oczami podpuchniętymi po nieprzespanych nocach i zabawach z panienkami, zjawił się w Chełmie. Prosto z dworca poszedł do domu. Tam żona i dzieci natychmiast zaczęli wypytywać go jak jest w Warszawie, czy tęsknił za nimi i czy przywiózł im prezenty.
-       Bardzo jestem zmęczony - powiedział Szlemiel.
-       To bydlę jest oporne i wcale nie chce się uczyć. Nie śpię po nocach, tylko staram się wbić mu do tej psiej łepetyny chociaż parę prostych słów. Ale o prezentach nie zapomniałem i dla każdego znajdzie się coś dobrego w moim nowym sakwojażu z wołowej skóry.
-       A dlaczego nie przywiozłeś Azora? – rozległ się ode drzwi tubalny głos Lekisza Idioty, któremu ludzie już donieśli, że Szlemiel przyjechał i jest w domu.
-       O ! Witam cię Lekisz. Szalom. –wylewnie odparł Szlemiel. Widzisz nie mogłem przywieźć psa, ponieważ całą naukę diabli by wzięli, ale mam dla ciebie nowinę. Azor umie powiedzieć jedno słowo!
-       Niemożliwe! Jakie to słowo? – nie tylko Lekisz, ale i wszyscy zgromadzeni byli ciekawi, bo także inni sąsiedzi zjawili się w domu Szlemiela.
-       Gołda, Azor mówi słowo Gołda - dumnie powiedział nauczyciel psa.
Zgromadzeni nie bardzo wierzyli, ale nie było ucznia, więc nie wypadało poddawać w wątpliwość słów gospodarza.
-       Trudno, wierzę ci na słowo – masz tu pieniądze i nie przerywaj swojej pracy – Lekisz Idiota z ociąganiem wyjął pugilares i wręczył Szlemielowi następny tysiąc rubli.
Wieczorem, kiedy wszyscy już się rozeszli, a małżonkowie leżeli w łóżku, Szlemielowa powiedziała:
-       Proszę cię Szlemielu, proszę na wszystkie świętości, daj spokój tej hucpie. Przecież, jak wyjdzie na jaw twoje oszustwo to mogą nas nawet z miasta wygnać. I co my wtedy ze sobą poczniemy?
-       Oj, głupia ty, głupia – zaśmiał się Szlemiel. – Miej w sobie jeszcze trochę cierpliwości, a przekonasz się, że jest to najlepszy geszeft w moim życiu.
-       Dobrze, już nic więcej nie powiem, ale pamiętaj, ja z Chełma nigdzie nie pójdę, najwyżej wrócę z dziećmi do rodziców – odpowiedziała żona i odwróciła się plecami do męża.
Rankiem Szlemiel znów wyjechał do Warszawy i odtąd dni płynęły bardzo szybko. Sprytny geszefciarz co tydzień przyjeżdżał do rodzinnego miasta, przywoził podarki dla żony i dzieci oraz zdawał relacje ze swojej pracy Lekiszowi Idiocie i wszystkim pozostałym. Za każdym razem, podczas takich wizyt Zajnwł Dureń dworował sobie z rzekomo ciężkiej roboty Szlemiela, a szczególnie z jego podpuchniętych oczu i nieświeżego oddechu, w którym woń czosnku mieszała się z nieprzetrawionym alkoholem. Ale nie wszyscy zgadzali się z Zajnwłem. Szmendryk Tępak, na przykład, tak zachwycił się relacjami Szlemiela, że oddał mu na naukę swojego pekińczyka Mopsa. Zadowolony Szlemiel miał tym samym już dwa zwierzaki pod swoją nauczycielską opieką i oczywiście coraz więcej pieniędzy.
Kiedy przebywał w stolicy, bawił się w najlepsze, a Moszek opiekował się psami. Podczas pobytów w Chełmie Szlemiel opowiadał zainteresowanym o postępach w nauce ich pupilów.
Gdzieś pod koniec piątego miesiąca Lekisz Idiota stwierdził, że nadeszła pora, aby osobiście sprawdził co potrafi jego Azor. W czasie kolejnego spotkania powiedział:
-       Jeśli masz mnie za głupca Szlemielu i myślisz, że będę ci dalej płacił to jesteś w błędzie. Otóż postanowiłem, że jadę z tobą do stolicy i sam przepytam psa.
Skonfundowany Szlemiel pomyślał chwilę i powiedział:
-       Lekiszu, jak możesz myśleć, że cię oszukuję. Poczekaj jeszcze parę dni. Twój Azor mówi już dobrze, tylko trochę się jąka. Przy nim także Mops Szmendryka nauczył się kilku zdań. Za tydzień przyjadę i przywiozę ze sobą oba psy.
Po tych słowach Lekisz uspokoił się, a Szmendryk ucieszył, że jego Mops jest taki zdolny i nauka będzie tańsza. „Co do dożywotniego wynagrodzenia dla Szlemiela – pomyślał w duchu Szmendryk – to może uda się jakoś od tego wykręcić” Obaj sąsiedzi poszli do swoich domów,
a zadowolony Szlemiel odezwał się do żony:
-       Moja droga! Już niedługo skończy się nasza rozłąka. Wrócę na łono rodziny i będziemy bogaci.
-       Daj Boże – krótko odparła Szlemielowa, jako że już wcześniej postanowiła nie komentować poczynań męża.
W ciągu paru następnych dni ludzie w Chełmie z niecierpliwością czekali na przyjazd Szlemiela z psami, spodziewając się nie lada atrakcji.
Sprawy potoczyły się jednak zgoła inaczej. Cwany Szlemiel przyjechał do Chełma dwa dni wcześniej, nocnym pociągiem i zamiast do domu, udał się prosto do Lekisza Idioty. Zaspany szynkarz wpuścił go do środka
i zapytał:
-       A gdzie pies?
-       Widzisz Lekisz – spokojnie powiedział Szlemiel. – Przyjechałem w tajemnicy, bo musimy porozmawiać w cztery oczy. Sprawa jest bardzo poważna.
-       Co ty chachmęcisz Szlemiel ? – Lekisz był wyraźnie wściekły.
W południe do mojego szynku przyjdzie kupa luda, oglądać psy,
a ty znowu wymyślasz jakieś przeszkody?
-       Daj mi skończyć! – przerwał mu Szlemiel. Wyobraź sobie, że już od dłuższego czasu ucinam sobie pogawędki z twoim Azorem. Nie dalej jak wczoraj gadaliśmy całą godzinę. Zapytał mnie czy Gołda, żona Grunema, nadal jest twoją kochanką i czy nadal chrzcisz alkohol w swoim szynku?
-       Co?...Co ty człowieku gadasz? – wrzasnął zdumiony Lekisz Idiota.
-       Skąd o tym wiesz? I pomyślał: „Musiał dowiedzieć się o tym od Azora! Co robić?...”
-       Szlemielu to niestety prawda – Lekisz bardzo się zawstydził. Ratuj przyjacielu i powiedz, co robić w tej sytuacji?
Pewny swego Szlemiel niezwłocznie uspokoił szynkarza mówiąc:
-       Wszystko będzie dobrze. Pójdę teraz do Szmendryka Tępaka, bo i z nim mam do pogadania, a ty przygotuj jadło i napitki i czekaj na mój powrót. Zostawiwszy oniemiałego Lekisza, Szlemiel opłotkami, żeby nikogo nie spotkać, pobiegł do rzeźni i już po chwili walił do drzwi domu Szmendryka Tępaka. Przywitanie z rzeźnikiem wyglądało toczka w toczkę jak z szynkarzem, z tą tylko różnicą, że Szmendryk, aż się popłakał ze strachu, kiedy usłyszał słowa Szlemiela, który ni mniej ni więcej powiedział tak:
-       Kochany sąsiedzie! Jak wiesz twój Mops jest bardzo zdolnym psem, dlatego nie trzeba było dużo czasu, abym dowiedział się od niego, że nie zawsze twoje wyroby mięsne i wędliniarskie są tak koszerne jak się tym przechwalasz. I co masz do powiedzenia?
Zrozpaczony Szmendryk natychmiast udał się z Szlemielem do szynku Lekisza i tam podjęli decyzję co do dalszego losu gadających psów.
-       Szlemielu! Zaklinamy Cię na Boga, na Mojżesza i wszystkie świętości – powiedział Lekisz Idiota – w żadnym razie nie możesz wrócić z psami do Chełma.
-       Tak, tak – wtórował mu Szmendryk, co chwila wycierając nos rękawem surduta.
-       Wróć zaraz do Warszawy – gadał dalej Lekisz – i zrób z psami co zechcesz, możesz je nawet uśmiercić.
-       Ale, co powiemy jutro ludziom? - zapytał Szmendryk.
-       Moja już w tym głowa, żeby wszystko było jak należy – odezwał się Szlemiel. Powiemy im mianowicie, że psy zostały kupione przez kupca z Australii, który tak się zachwycił ich umiejętnościami, że zapłacił za nie mnóstwo pieniędzy.
-       Aj! Byłbym zapomniał. Nasze dawne ustalenia pozostają bez zmian, a za tajemnice powierzone mi przez wasze zwierzęta dopłacicie jeszcze po tysiąc rubli i będziemy kwita. Zgadzacie się?
-       Pewnie, że się zgadzamy! Czy mamy inne wyjście? – pierwszy odpowiedział Lekisz. Gdyby wydało się, co powiedział mój Azor to nie miałbym już czego szukać w Chełmie.
-       Oj! To prawda – zawtórował mu Szmendryk. Gdyby moja tajemnica przedostała się do ludzkich uszu to nie tylko w Chełmie, ale i w Polsce całej nie byłoby dla mnie miejsca.
Tym prostym fortelem sprytny Szlemiel zapewnił sobie i swojej rodzinie dobrobyt na długie lata. Odtąd już zawsze mógł leżeć na kanapie i gapić się w sufit. Jednym słowem „pluć, łapać i po...plecach się drapać”.



Brak komentarzy: