środa, 8 lutego 2012

Męskie łzy


Męskie łzy

Wiatr skowyczał w koronach drzew jak zbity pies. Zimne, jesienne
strugi deszczu wciskały się pod wysoko podniesiony kołnierz kurtki,
jednak Maks z uporem szedł naprzód, jak automat, kopiąc pustą,
puszkę po piwie. Osaczony natłokiem myśli, rozpamiętywał tragedię,
która dotknęła go dzisiaj.
- Dlaczego? Dlaczego?- Przecież zawsze wyśmiewała się z Oskara.,
nazywając go napakowanym cyborgiem o ptasim móżdżku. Mówiła
że ma alergię na takich typków i, że Maks jest najwspanialszym
chłopakiem na świecie. A dziś, nagle powiedziała:
- Zrywam z tobą. - i po prostu odeszła
Maksowi zrobiło się ciemno w oczach, a w gardle stanęła mu olbrzymia
gula i nie mógł wykrztusić słowa. Kiedy ochłonął, Dora zniknęła
właśnie w drzwiach szkoły.
Stał więc na szkolnym boisku niczym słup soli.
- Stary! Wrzeszczę i wrzeszczę. Ogłuchłeś czy co?— Paweł, najlepszy
przyjaciel, z rozmachem klepnął go w ramię.
- Nie... co? nie…
- Co się dzieje Maks? Jesteś blady jak ściana-Paweł nie dawał za wygraną.
- Zerwała ze mną. O Chryste! Dlaczego? Ja ją kocham! Kocham! -
Maks powtarzał te słowa jak mantrę.
- Ha, ha! Co ty bredzisz? Dora? Wy? Najwspanialsza klasowa para,
papużki nierozłączki, miłość po grób. – Paweł roześmiał się. Na mózg ci padło?
- Zostaw mnie, nie chce mi się żyć – Maksowi jakby z trudem przychodziło wypowiadanie tych słów.

- O rany! Nie martw się! "Za babami nie trafisz" - jak mawia mój
ojciec - już poważnie powiedział Paweł i dodał:
- Zobaczysz, wszystko będzie ok, a teraz chodź, bo spóźnimy się na
matmę.
Ale nie było ok. Jednocześnie z dźwiękiem dzwonka lawina
gimnazjalistów runęła do szatni. Maks chciał podejść do Doroty,
pogadać, poprosić o wyjaśnienia, ale nagle jak spod ziemi zjawił się
 - ten napuszony paw - Oskar. Dora uśmiechnęła się radośnie i razem
ruszyli w stronę parku.
- Nie przejmuj sie stary. Jeżeli Dora wycięła ci taki numer, to znaczy,
że nie jest ciebie warta - wykrzyknął Paweł nieodstępujący przyjaciela.
Chodź, pójdziemy do mnie i posłuchamy czadowej muzy. Mam ekstra
nowe...
- Dzięki Paweł. Pójdę do domu – odpowiedział Maks i szybko pożegnał kumpla.
Do domu jednak nie doszedł. Długo tułał się po mieście nie wiedząc ani dokąd, ani po co idzie.
Listopadowy wieczór wypełnił ciemnością alejki parku. W skowyt wiatru
i szum zacinającego deszczu wdzierał się, co chwila, łoskot puszki kopanej przez chłopaka po żwirowej ścieżce. Z odrętwienia wyrwał Maksa uporczywy terkot komórki.
· Synu, gdzie jesteś? Natychmiast wracaj do domu. Telefonował
Paweł. Wiemy wszystko. - Głos ojca był donośny jakby stał obok.
- Nie wrócę - pomyślał Maks. Nie wytrzymam dociekliwego spojrzenia taty i jego ironicznych przycinków – „Chłopie, przecież masz piętnaście lat. Chyba nie rozryczysz się jak baba? Taką miłość przeżyjesz jeszcze nie raz, nie dwa i sam będziesz się z tego śmiał.”
- Ale mama? Nie, nie mogę jej tego zrobić. Jej słabe serce nie zniosłoby utraty syna...

Kiedy wszedł do domu mama westchnęła głęboko i powiedziała:
- Synku, kolacja gotowa. Zjedz i do łóżka. Jesteś przemoczony do
suchej nitki, jeszcze się rozchorujesz.

Ojciec nie odezwał się nawet słowem. Maks z trudem przełknął kilka
kęsów, upił łyk herbaty i poszedł do swojego pokoju. Dopiero tu, w
sinej smudze światła docierającego z ulicznej latarni, rzucił się na
łóżko i zaczął płakać. Płakał długo.
Nie usłyszał odgłosu otwieranych drzwi i nie widział ojca, który usiadł
na brzegu tapczanu i cicho powiedział:
- Płacz synu, płacz. Będzie ci lżej na duszy. Prawdziwy mężczyzna nie
musi wstydzić się łez. Byłem w twoim wieku kiedy przeżywałem to samo co ty teraz. Moja mama powiedziała wtedy, że „łzy oczyszczają duszę”.
Maks wtulił się w ojcowskie ramię szukając ukojenia.
Nad jego głową płynęły łagodne słowa taty:
Pamiętaj zawsze, że życie jest piękne! Trudne, ale aż do bólu, aż do kości piękne.

Warszawa
listopad 2006

Brak komentarzy: