Męskie łzy
Wiatr skowyczał w koronach drzew
jak zbity pies. Zimne, jesienne
strugi deszczu wciskały się pod
wysoko podniesiony kołnierz kurtki,
jednak Maks z uporem szedł
naprzód, jak automat, kopiąc pustą,
puszkę po piwie. Osaczony
natłokiem myśli, rozpamiętywał tragedię,
która dotknęła go dzisiaj.
- Dlaczego? Dlaczego?-
Przecież zawsze wyśmiewała się z Oskara.,
nazywając go napakowanym
cyborgiem o ptasim móżdżku. Mówiła
że ma alergię na takich typków i,
że Maks jest najwspanialszym
chłopakiem na świecie. A dziś,
nagle powiedziała:
- Zrywam z tobą. - i po prostu
odeszła
Maksowi zrobiło się ciemno w
oczach, a w gardle stanęła mu olbrzymia
gula i nie mógł wykrztusić
słowa. Kiedy ochłonął, Dora zniknęła
właśnie w drzwiach szkoły.
Stał więc na szkolnym boisku
niczym słup soli.
- Stary! Wrzeszczę i wrzeszczę.
Ogłuchłeś czy co?— Paweł, najlepszy
przyjaciel, z rozmachem klepnął
go w ramię.
- Nie... co? nie…
- Co się dzieje Maks? Jesteś
blady jak ściana-Paweł nie dawał za wygraną.
- Zerwała ze mną. O Chryste! Dlaczego?
Ja ją kocham! Kocham! -
Maks powtarzał te słowa jak
mantrę.
- Ha, ha! Co ty bredzisz? Dora?
Wy? Najwspanialsza klasowa para,
papużki nierozłączki, miłość po
grób. – Paweł roześmiał się. Na mózg ci padło?
- Zostaw mnie, nie chce mi się
żyć – Maksowi jakby z trudem przychodziło wypowiadanie tych słów.
- O rany! Nie martw się! "Za
babami nie trafisz" - jak mawia mój
ojciec - już poważnie powiedział
Paweł i dodał:
- Zobaczysz, wszystko będzie ok,
a teraz chodź, bo spóźnimy się na
matmę.
Ale nie było ok. Jednocześnie z
dźwiękiem dzwonka lawina
gimnazjalistów runęła do szatni.
Maks chciał podejść do Doroty,
pogadać, poprosić o wyjaśnienia,
ale nagle jak spod ziemi zjawił się
- ten napuszony paw - Oskar. Dora uśmiechnęła
się radośnie i razem
ruszyli w stronę parku.
- Nie przejmuj sie stary. Jeżeli
Dora wycięła ci taki numer, to znaczy,
że nie jest ciebie warta -
wykrzyknął Paweł nieodstępujący przyjaciela.
Chodź, pójdziemy do mnie i
posłuchamy czadowej muzy. Mam ekstra
nowe...
- Dzięki Paweł. Pójdę do domu – odpowiedział
Maks i szybko pożegnał kumpla.
Do domu jednak nie doszedł. Długo
tułał się po mieście nie wiedząc ani dokąd, ani po co idzie.
Listopadowy wieczór wypełnił
ciemnością alejki parku. W skowyt wiatru
i szum zacinającego deszczu wdzierał
się, co chwila, łoskot puszki kopanej przez chłopaka po żwirowej ścieżce. Z odrętwienia
wyrwał Maksa uporczywy terkot komórki.
· Synu, gdzie jesteś? Natychmiast
wracaj do domu. Telefonował
Paweł. Wiemy wszystko. - Głos
ojca był donośny jakby stał obok.
- Nie wrócę - pomyślał Maks. Nie
wytrzymam dociekliwego spojrzenia taty i jego ironicznych przycinków –
„Chłopie, przecież masz piętnaście lat. Chyba nie rozryczysz się jak baba? Taką
miłość przeżyjesz jeszcze nie raz, nie dwa i sam będziesz się z tego śmiał.”
- Ale mama? Nie, nie mogę jej
tego zrobić. Jej słabe serce nie zniosłoby utraty syna...
Kiedy wszedł do domu mama
westchnęła głęboko i powiedziała:
- Synku, kolacja gotowa. Zjedz i
do łóżka. Jesteś przemoczony do
suchej nitki, jeszcze się
rozchorujesz.
Ojciec nie odezwał się nawet
słowem. Maks z trudem przełknął kilka
kęsów, upił łyk herbaty i
poszedł do swojego pokoju. Dopiero tu, w
sinej smudze światła
docierającego z ulicznej latarni, rzucił się na
łóżko i zaczął płakać. Płakał
długo.
Nie usłyszał odgłosu otwieranych
drzwi i nie widział ojca, który usiadł
na brzegu tapczanu i cicho
powiedział:
- Płacz synu, płacz. Będzie ci
lżej na duszy. Prawdziwy mężczyzna nie
musi wstydzić się łez. Byłem w
twoim wieku kiedy przeżywałem to samo co ty teraz. Moja mama powiedziała wtedy,
że „łzy oczyszczają duszę”.
Maks wtulił się w ojcowskie
ramię szukając ukojenia.
Nad jego głową płynęły łagodne
słowa taty:
Pamiętaj zawsze, że życie jest
piękne! Trudne, ale aż do bólu, aż do kości piękne.
Warszawa
listopad 2006
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz