O TYM, JAK SZLEMIEL UCZYŁ PSY MÓWIĆ.
(na podstawie opowiadania
Isaaca Bashevisa Singera)
Jak zwykle Szlemielowi nie chciało
się nic robić i jak zwykle od rana wysłuchiwał narzekań Szlemielowej.
-
Ty leniu, obiboku!
Kiedyż wreszcie weźmiesz się do jakiegoś zajęcia? – utyskiwała żona.
-
Dzieci nie mają kapot
na zimę, a ciebie nic nie obchodzi. Cały dzień leżałbyś na kanapie i gapił się
w sufit. Panie Boże, dlaczegoś pokarał mnie takim głupim i niezaradnym chłopem?
– głos połowicy nieprzyjemnie drażnił uszy Szlemiela.
-
Milcz kobieto! Gdaczesz
.jak ta kura na grzędzie – odezwał się Szlemiel. Nie widzisz że pracuję?
-
Macie go! Pracuje! –
żona aż krzyknęła ze złości.
-
A na czym ta twoja
praca polega, jeśli wolno spytać? – kobieta wzięła się pod boki i z przekąsem
spojrzała na męża.
-
Myślę – spokojnie
odparł Szlemiel.
-
Myśli, widzicie go! –
wrzasnęła Szlemielowa – Filozof się znalazł. Tylko co ja mam z twojego
myślenia? Co mają dzieci? W chederze nie chciało ci się uczyć. Wszyscy twoi
sąsiedzi pracują i mają się dobrze. Grunem Wół jest przewodniczącym rady
starszych, Gimpł leczy ludzi, Szmendryk Tępak ma rzeźnię, Lekisz Idiota jest
szynkarzem i nawet Zajnwł Dureń, rozwożąc mleko, żyje lepiej niż ty.
-
No właśnie o tym myślę
– powiedział Szlemiel. Wstał z kanapy. Podszedł do stołu, odsunął krzesło i
usiadł na nim.
-
Siadaj tu obok, a ja
opowiem ci co się wydarzyło wczoraj w szynku u Lekisza Idioty.
-
Ja będę siedzieć i
wysłuchiwać bzdur – powiedziała niewiasta – a kto pójdzie na targ sprzedać
buraki? Ja muszę pracować, bo inaczej nie będziemy mieli co do garnka włożyć.
-
Zamknij gębę i słuchaj
– krzyknął mąż i zaczął mówić.
-
Wczoraj, jak już
powiedziałem, siedzieliśmy przy kufelku z sąsiadami i gadaliśmy o, takich tam,
męskich sprawach. Każdy chciał pochwalić się tym co w życiu osiągnął.
Najbardziej gardłował Grunem Wół. Twierdził, że z całego Chełma, on jest
najmądrzejszy i dlatego starszyzna wybrała go na przewodniczącego. Na to
pozostali zaczęli się wzajemnie przekrzykiwać i gadać jeden przez drugiego.
Gimpł uznał, że na nic wszelkie mądrości, jeżeli zabrakłoby w mieście lekarza.
Szmendryk uważał, że bez koszernego mięsa z jego rzeźni wszyscy pomarliby z
głodu, a Zajnwł powiedział, że gdyby ludziska nie kupowali jego mleka to cała
dzieciarnia w Chełmie miałaby krzywicę.
-
Daj mleka kobieto, bo
mi w gardle zaschło – przerwał opowieść Szlemiel – teraz dopiero będzie
najważniejsze. Żona podała mu kubek z mlekiem. Wypił szybko i mówił dalej.
-
Tak, więc wszyscy
gadali naraz i tylko ja i Lekisz Idiota nie odzywaliśmy się wcale. W pewnej
chwili, kiedy gwar trochę przycichł, Lekisz przemówił: „Po co strzępić język na
próżno? Wszyscy wiedzą, że mądry Bóg tak świat ten ułożył, aby każdy miał jakąś
pracę, jakieś zadanie do wykonania. Chwalicie się, że jesteście tacy mądrzy i
inteligentni, a przecież to nic takiego, bo jesteście ludźmi. Powiem wam
przeto, że mój pies jest od was mądrzejszy. I co wy na to?”
-
Żebyś ty widziała ich
miny – kontynuował Szlemiel.
-
Rejwach się podniósł
okropny i znowu zaczęli się przekrzykiwać. Najbardziej oburzony był Grunem Wół.
Wykrzykiwał: „nie na darmo Lekisz nazywa się Idiota i, że jak ten jego Azor
taki mądry to może jeszcze nauczy go mówić?”. Kiedy ucichła salwa śmiechu,
wywołana żartem Grunema, wstałem i powiedziałem: „ Ja go nauczę mówić!”
-
Ty chyba zwariowałeś? –
przerwała mu Szlemielowa. – Nie dość, że mają cię za nieroba, to jeszcze będą
uważać cię za głupca.
-
Nie przerywaj mi i
słuchaj dalej – odparł. Po moim oświadczeniu znowu gromko się roześmieli, ale
moje słowa wzbudziły zainteresowanie.
Lekisz
Idiota, aż gębę rozdziawił ze zdumienia: „ Słuchaj Szlemielu – powiedział –
jeżeli nauczysz ludzkiej mowy mojego Azora, to przysięgam przy wszystkich tu
obecnych, że do końca twojego życia będę wypłacał ci godziwe wynagrodzenie i
twoja rodzina nigdy biedy nie zazna”. Odpowiedziałem Lekiszowi, że jego psa
będę uczył w Warszawie, ponieważ tutaj w Chełmie rozpraszałyby go różne, zbyt
dobrze znane mu, sprawy. Dlatego musi mi zapewnić utrzymanie w stolicy, a ja
nie dalej jak za pół roku, wrócę do Chełma z Azorem, który będzie gadał jak sam
Grunem Wół. Ponadto muszę zatrudnić pomocnika, który zostanie z psem, kiedy
przyjadę odwiedzić rodzinę i zdać relację z postępów psiny w nauce. Wyobraź
sobie kobieto, że Lekisz przystał na moje warunki i na początek dał mi tysiąc
rubli. Jutro wyjeżdżam do Warszawy.
-
Dzieci, chodźcie tu
migiem – wrzasnęła Szlemielowa – wasz ojciec zwariował. Zamierza psy ludzkiego
gadania nauczać.
-
Oj, tate – odezwał się
najstarszy syn – tobie chyba coś się w głowę stało?
-
Milczeć i wynocha do
drugiej izby – warknął ojciec. A ty babo, naszykuj mi wszystko do podróży. Masz
tu gotówkę, idź do miasta i kup potrzebne rzeczy. Jutro rano idę po psa, a o
dziewiątej mam pociąg do Warszawy.
Następnego
ranka Szlemiel wyruszył w podróż. Zaciekawieni sąsiedzi odprowadzili go na dworzec.
Jeden przez drugiego dawali mu dobre rady.
-
A nie zapomnij poużywać
sobie w mieście – powiedział Grunem.
-
Przyjeżdżaj co tydzień,
żeby zdać mi dokładne relacje ze swojej pracy – upominał Lekisz Idiota.
-
Nie zapominaj o
dzieciach i prezentach – przypominała żona.
-
Najlepiej od razu idź w
świat – zagadał Zajnwł Dureń, który ani przez chwilę nie wierzył w powodzenie
misji Szlemiela.
Sąsiedzi
jeszcze gadali na dworcowym peronie, a pociąg już pędził po torach prosto do
stolicy.
W
Warszawie Szlemiel wynajął apartament na ulicy Próżnej i w najlepsze oddawał
się rozrywkom stolicy. Do pilnowania psa najął małego Moszka, a sam szlajał się
po knajpach ani myśląc o zajmowaniu się zwierzakiem. Wyrostek karmił Azora i
wyprowadzał go na spacery, ale jego robota polegała przede wszystkim na tym,
aby uniemożliwić psu ucieczkę do Chełma. Tydzień szybko minął. Szlemiel
skacowany niemiłosiernie, z oczami podpuchniętymi po nieprzespanych nocach i
zabawach z panienkami, zjawił się w Chełmie. Prosto z dworca poszedł do domu. Tam
żona i dzieci natychmiast zaczęli wypytywać go jak jest w Warszawie, czy
tęsknił za nimi i czy przywiózł im prezenty.
-
Bardzo jestem zmęczony
- powiedział Szlemiel.
-
To bydlę jest oporne i
wcale nie chce się uczyć. Nie śpię po nocach, tylko staram się wbić mu do tej
psiej łepetyny chociaż parę prostych słów. Ale o prezentach nie zapomniałem i
dla każdego znajdzie się coś dobrego w moim nowym sakwojażu z wołowej skóry.
-
A dlaczego nie
przywiozłeś Azora? – rozległ się ode drzwi tubalny głos Lekisza Idioty, któremu
ludzie już donieśli, że Szlemiel przyjechał i jest w domu.
-
O ! Witam cię Lekisz. Szalom.
–wylewnie odparł Szlemiel. Widzisz nie mogłem przywieźć psa, ponieważ całą
naukę diabli by wzięli, ale mam dla ciebie nowinę. Azor umie powiedzieć jedno
słowo!
-
Niemożliwe! Jakie to
słowo? – nie tylko Lekisz, ale i wszyscy zgromadzeni byli ciekawi, bo także
inni sąsiedzi zjawili się w domu Szlemiela.
-
Gołda, Azor mówi słowo Gołda
- dumnie powiedział nauczyciel psa.
Zgromadzeni
nie bardzo wierzyli, ale nie było ucznia, więc nie wypadało poddawać w
wątpliwość słów gospodarza.
-
Trudno, wierzę ci na
słowo – masz tu pieniądze i nie przerywaj swojej pracy – Lekisz Idiota z
ociąganiem wyjął pugilares i wręczył Szlemielowi następny tysiąc rubli.
Wieczorem,
kiedy wszyscy już się rozeszli, a małżonkowie leżeli w łóżku, Szlemielowa
powiedziała:
-
Proszę cię Szlemielu,
proszę na wszystkie świętości, daj spokój tej hucpie. Przecież, jak wyjdzie na
jaw twoje oszustwo to mogą nas nawet z miasta wygnać. I co my wtedy ze sobą
poczniemy?
-
Oj, głupia ty, głupia –
zaśmiał się Szlemiel. – Miej w sobie jeszcze trochę cierpliwości, a przekonasz
się, że jest to najlepszy geszeft w moim życiu.
-
Dobrze, już nic więcej
nie powiem, ale pamiętaj, ja z Chełma nigdzie nie pójdę, najwyżej wrócę z
dziećmi do rodziców – odpowiedziała żona i odwróciła się plecami do męża.
Rankiem
Szlemiel znów wyjechał do Warszawy i odtąd dni płynęły bardzo szybko. Sprytny
geszefciarz co tydzień przyjeżdżał do rodzinnego miasta, przywoził podarki dla
żony i dzieci oraz zdawał relacje ze swojej pracy Lekiszowi Idiocie i wszystkim
pozostałym. Za każdym razem, podczas takich wizyt Zajnwł Dureń dworował sobie z
rzekomo ciężkiej roboty Szlemiela, a szczególnie z jego podpuchniętych oczu i
nieświeżego oddechu, w którym woń czosnku mieszała się z nieprzetrawionym
alkoholem. Ale nie wszyscy zgadzali się z Zajnwłem. Szmendryk Tępak, na
przykład, tak zachwycił się relacjami Szlemiela, że oddał mu na naukę swojego
pekińczyka Mopsa. Zadowolony Szlemiel miał tym samym już dwa zwierzaki pod
swoją nauczycielską opieką i oczywiście coraz więcej pieniędzy.
Kiedy
przebywał w stolicy, bawił się w najlepsze, a Moszek opiekował się psami.
Podczas pobytów w Chełmie Szlemiel opowiadał zainteresowanym o postępach w
nauce ich pupilów.
Gdzieś
pod koniec piątego miesiąca Lekisz Idiota stwierdził, że nadeszła pora, aby
osobiście sprawdził co potrafi jego Azor. W czasie kolejnego spotkania
powiedział:
-
Jeśli masz mnie za
głupca Szlemielu i myślisz, że będę ci dalej płacił to jesteś w błędzie. Otóż
postanowiłem, że jadę z tobą do stolicy i sam przepytam psa.
Skonfundowany
Szlemiel pomyślał chwilę i powiedział:
-
Lekiszu, jak możesz
myśleć, że cię oszukuję. Poczekaj jeszcze parę dni. Twój Azor mówi już dobrze,
tylko trochę się jąka. Przy nim także Mops Szmendryka nauczył się kilku zdań.
Za tydzień przyjadę i przywiozę ze sobą oba psy.
Po tych
słowach Lekisz uspokoił się, a Szmendryk ucieszył, że jego Mops jest taki
zdolny i nauka będzie tańsza. „Co do dożywotniego wynagrodzenia dla Szlemiela –
pomyślał w duchu Szmendryk – to może uda się jakoś od tego wykręcić” Obaj
sąsiedzi poszli do swoich domów,
a
zadowolony Szlemiel odezwał się do żony:
-
Moja droga! Już
niedługo skończy się nasza rozłąka. Wrócę na łono rodziny i będziemy bogaci.
-
Daj Boże – krótko
odparła Szlemielowa, jako że już wcześniej postanowiła nie komentować poczynań
męża.
W ciągu
paru następnych dni ludzie w Chełmie z niecierpliwością czekali na przyjazd
Szlemiela z psami, spodziewając się nie lada atrakcji.
Sprawy
potoczyły się jednak zgoła inaczej. Cwany Szlemiel przyjechał do Chełma dwa dni
wcześniej, nocnym pociągiem i zamiast do domu, udał się prosto do Lekisza
Idioty. Zaspany szynkarz wpuścił go do środka
i
zapytał:
-
A gdzie pies?
-
Widzisz Lekisz – spokojnie
powiedział Szlemiel. – Przyjechałem w tajemnicy, bo musimy porozmawiać w cztery
oczy. Sprawa jest bardzo poważna.
-
Co ty chachmęcisz
Szlemiel ? – Lekisz był wyraźnie wściekły.
W południe do mojego szynku przyjdzie kupa luda, oglądać
psy,
a ty znowu wymyślasz jakieś przeszkody?
-
Daj mi skończyć! –
przerwał mu Szlemiel. Wyobraź sobie, że już od dłuższego czasu ucinam sobie
pogawędki z twoim Azorem. Nie dalej jak wczoraj gadaliśmy całą godzinę. Zapytał
mnie czy Gołda, żona Grunema, nadal jest twoją kochanką i czy nadal chrzcisz
alkohol w swoim szynku?
-
Co?...Co ty człowieku
gadasz? – wrzasnął zdumiony Lekisz Idiota.
-
Skąd o tym wiesz? I
pomyślał: „Musiał dowiedzieć się o tym od Azora! Co robić?...”
-
Szlemielu to niestety
prawda – Lekisz bardzo się zawstydził. Ratuj przyjacielu i powiedz, co robić w
tej sytuacji?
Pewny
swego Szlemiel niezwłocznie uspokoił szynkarza mówiąc:
-
Wszystko będzie dobrze.
Pójdę teraz do Szmendryka Tępaka, bo i z nim mam do pogadania, a ty przygotuj
jadło i napitki i czekaj na mój powrót. Zostawiwszy oniemiałego Lekisza,
Szlemiel opłotkami, żeby nikogo nie spotkać, pobiegł do rzeźni i już po chwili
walił do drzwi domu Szmendryka Tępaka. Przywitanie z rzeźnikiem wyglądało
toczka w toczkę jak z szynkarzem, z tą tylko różnicą, że Szmendryk, aż się
popłakał ze strachu, kiedy usłyszał słowa Szlemiela, który ni mniej ni więcej
powiedział tak:
-
Kochany sąsiedzie! Jak
wiesz twój Mops jest bardzo zdolnym psem, dlatego nie trzeba było dużo czasu,
abym dowiedział się od niego, że nie zawsze twoje wyroby mięsne i wędliniarskie
są tak koszerne jak się tym przechwalasz. I co masz do powiedzenia?
Zrozpaczony
Szmendryk natychmiast udał się z Szlemielem do szynku Lekisza i tam podjęli
decyzję co do dalszego losu gadających psów.
-
Szlemielu! Zaklinamy
Cię na Boga, na Mojżesza i wszystkie świętości – powiedział Lekisz Idiota – w
żadnym razie nie możesz wrócić z psami do Chełma.
-
Tak, tak – wtórował mu
Szmendryk, co chwila wycierając nos rękawem surduta.
-
Wróć zaraz do Warszawy
– gadał dalej Lekisz – i zrób z psami co zechcesz, możesz je nawet uśmiercić.
-
Ale, co powiemy jutro
ludziom? - zapytał Szmendryk.
-
Moja już w tym głowa,
żeby wszystko było jak należy – odezwał się Szlemiel. Powiemy im mianowicie, że
psy zostały kupione przez kupca z Australii, który tak się zachwycił ich
umiejętnościami, że zapłacił za nie mnóstwo pieniędzy.
-
Aj! Byłbym zapomniał.
Nasze dawne ustalenia pozostają bez zmian, a za tajemnice powierzone mi przez
wasze zwierzęta dopłacicie jeszcze po tysiąc rubli i będziemy kwita. Zgadzacie
się?
-
Pewnie, że się
zgadzamy! Czy mamy inne wyjście? – pierwszy odpowiedział Lekisz. Gdyby wydało
się, co powiedział mój Azor to nie miałbym już czego szukać w Chełmie.
-
Oj! To prawda –
zawtórował mu Szmendryk. Gdyby moja tajemnica przedostała się do ludzkich uszu
to nie tylko w Chełmie, ale i w Polsce całej nie byłoby dla mnie miejsca.
Tym
prostym fortelem sprytny Szlemiel zapewnił sobie i swojej rodzinie dobrobyt na
długie lata. Odtąd już zawsze mógł leżeć na kanapie i gapić się w sufit. Jednym
słowem „pluć, łapać i po...plecach się drapać”.